czwartek, 25 grudnia 2014

Unmei o Kaeru - Rozdział III "Dlaczego już cię nie słyszę?"


Ja żyyyyyyyyjęęęę~!!! Tak jest, oto powróciłam! Po siedmiu miesiącach... W pierwszy dzień świąt~! Z rozdziałem, z którego prawdę powiedziawszy nie jestem ani trochę zadowolona, ale próbowałam pisać toto już tyle razy... ale od początku:
 Chciałabym zakomunikować, że w tym momencie skończy się ten okres w opku, który miał być swoistym fillerem. Co prawda miało to trwać 5 - 7 rozdziałów, no, ale cóż... Że tak powiem, nie wyszło. Za mało tekstu, za bardzo o niczym, więc postanowiłam resztę fillera połączyć w jedno. W sumie to ten rozdział też jest o niczym...  i jest króciutki, jednak mam nadzieję, że w tym momencie, tzn. od następnej notki pójdzie mi już o wiele, wiele szybciej, bo teraz już wiem, w jakim mniej więcej kierunku ta historia pójdzie.
 Yay, dotarliśmy do punktu zwrotnego. Nie traktujcie tej notki poważnie. Chodzi w niej na dobrą sprawę jedynie o to, żeby się jakoś zorientować w fabule...
Cóż... przepraszam wszystkich, którzy spodziewali się czegoś na poziomie. I zapraszam. A. Właśnie. "Unmei o Kaeru"... Cóż, kanon radośnie poszedł się powiesić...
Tylko nie bijcie za mocno ;)
Rozdział III, czyli " Dlaczego już cię nie słyszę...?"

To nadal jest retrospekcja

  Krótkowłosy Asakura mocno zirytowany wlókł się ulicami Patch. Idąc, machinalnie ścierał krew wolno wypływającą z niewielkiego zadrapania na przedramieniu, którego nabawił się, szamotając się z Duchem Stróżem Marco. Przy tym nie bardzo obchodził go fakt, że dotykanie ran upiaszczoną ręką może bardzo łatwo doprowadzić do zakażenia. Dzisiejszy dzień nie był dla niego zbyt udany. Ba, to mało powiedziane! Z czystym sumieniem mógł przyznać,że dzisiejszy okres pomiędzy wschodem i zachodem słońca był najbardziej, najpiekielniej najgorszym dniem. Co prawda liczył jedynie bieżący miesiąc, ale to zawsze coś, prawda?
  "No dobra, podsumujmy" pomyślał ponuro szaman z roztargnieniem drapiąc się po nosie i zostawiając na nim czerwoną smugę. "Nie dość, że nie porozmawiałem dzisiaj z Hao - co ja mówię, nawet nie dotarłem do jego obozu! Nie porozmawiałem z Hao, zostałem znienacka zaatakowany przez Marco-maniaka, nabawiłem się cudownej rany na ręce, to jeszcze jestem..." tu spojrzał na tarczę metalowego zegarka, który kilka lat temu dostał od Mikihisy "..dwie godziny spóźniony. Świetnie. Anna mnie zabije..."

* * *
  Hao Asakura, posiadacz potężnego Ducha Ognia, ten, który opanował Gwiazdę Jedności, kichnął. Było to na tyle niespodziewane i surrealistyczne, że niemal natychmiast zwróciło uwagę całego obozu.
- Mistrzu Hao~ - pisnęła Opacho, podskakując - ktoś o tobie myśli, mistrzu~!
Ten tylko spojrzał na nią krzywo. W życiu nie wierzył w takie bzdury, idiotyczne przesądy. Ktoś o nim myśli, jasne. A w krainie Mordor zalega śnieg. Chociaż Hao nigdy nie przyznałby się, że zna Tolkiena. Jest przyszłym Królem Szamanów i wcale nie interesowała go idea Jedynego Pierścienia czy Nazguli na skinienie ręki. Gdzieżby tam.
- Nie wygłupiaj się, Opacho - mruknął, jednak niezauważalnie przysunął się bliżej ognia. W końcu ostrożności nigdy za wiele.
* * *
Yoh niezdecydowany sterczał przed drzwiami domku numer 29, zaś w jego duszy miał miejsce niebywale trudny do rozwikłania dylemat. Wejść czy nie wejść, oto jest pytanie. Pomyślmy. W tym momencie za drzwiami czeka Anna. Anna - niesamowicie groźne stworzenie. Nie posiada szponów ani kłów, ale niech nie zwiedzie cię aparycja! Pod postacią nieszkodliwej, czternastoletniej blondynki kryje się demon pochodzący z najgłębszych czeluści piekieł, jam, do których sam Lucyfer boi się zajrzeć. Owe czarnookie stworzenie z pewnością czeka tylko na dogodną okazję, by dowalić Asakurze morderczy trening, z którego wykonaniem zapewne nie zdążyłby do rana. Taką okazją stuprocentowo było ponad dwugodzinne spóźnienie. 
  Nie, Yoh zdecydowanie nie kwapił się do pakowania w paszczę wściekłego lwa.
Z tym, że w jego przypadku istniała także przysłowiowa druga strona medalu. Czyli fakt, że Anna nie raczy wspaniałomyślnie zapomnić o jego "zbrodni". O tym Yoh mógłby tylko pomarzyć. W czasie treningu co najmniej cztery razy gorszego od tego, który otrzymałby za samo spóźnienie. Doskonale o tym wiedział, więc dlaczego w dalszym ciągu się wahał?
 Odpowiedź była dziecinnie prosta - Anna nie zając, nie ucieknie, a najmniejsza chwila zwłoki choć trochę oddalała od Yoh widmo jej straszliwego gniewu.
 W końcu westchnął ze zrezygnowaniem. "Do odważnych świat należy, prawda?". Z tą jakże pokrzepiającą myślą pchnął drzwi, które jakby na złość skrzypiały nieznośnie głośno i cichutko, na samych czubkach palców zaczął przemykać się ukradkiem do pokoju. "Jeszcze tylko chwilka iii..."
- Wybierasz się gdzieś, koteczku?
Skamieniał. Nosz do jasnej mandarynki, a było tak blisko...!
- E... ehehehe... Cześć, Anno - uśmiechnął się niewinnie Yoh, drapiąc się po głowie. - Wiesz, że cudownie dziś wyglądasz? Ta twoja... no, ta taka chusta podkreśla kolor twoich oczu...
 Anna spojrzała na niego wzrokiem zapowiadającym coś znacznie gorszego niż Apokalipsa. Był nawet straszniejszy niż wizja Hao w stroju różowego króliczka, która kilka dni temu nawiedziła go we śnie. O wiele, wiele straszniejszy.
- Dziękuję, kotku - powiedziała słodko itako - z pewnością pomyślisz, jak jeszcze możesz mnie skomplementować podczas treningu, mam rację?
- T... Tak, Anno...
 To powiedziawszy, szaman, który dopiero co wrócił do swojego kochanego, kamiennego domku, po raz kolejny opuścił jego cieplutkie, przytulne mury, przeklinając pod nosem swoje garbate szczęście.


  "Los mnie nienawidzi" doszedł do wniosku pół godziny później, kiedy po raz trzeci tego dnia przemierzał te same ulice wiochy. Po drodze często zyskiwał współczujące spojrzenia szamanów, którzy znali już Annę przynajmniej ze słyszenia. A było takowych całkiem sporo, bo Kyoyama budziła już niemal legendarny strach wśród biednych, niewinnych, szamańskich duszyczek.
 Ten dzień nie mógł być gorszy. W końcu nawet Asakura ma jakiś limit pecha dostępny na jeden dzień, prawda? Nie, z całą pewnością teraz mogło być już tylko lepiej.


  Ta, pewnie.
 Życie po raz kolejny w ciągu kilku dni postanowiło zakpić sobie z Asakury. Bo oto tuż przed nim pojawiła się nagle wysoka ściana ognia, a po kilku chwilach spośród płomieni wychynęła wolno i majestatycznie postać jego brata bliźniaka. Za nim wlokły się Haosiowe owieczki. Nie, chwila, jakie owieczki? Poplecznicy. Tak.
 - Witaj, Yoh.
 Słowa zdawały się mieć magiczny wpływ na szamana, bo ten zupełnie skamieniał. Powód był prosty. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, w jaki sposób ma porozmawiać z bratem. Improwizacja? Życie jako kupka popiołu nie byłoby chyba zbyt ciekawe... 
- Cześć, Hao, wiesz, tak sobie pomyślałem, że może byś przestał zabijać ludzi? Ja wiem, że w tobie jest dobro, nie musisz już udawać, braciszku~
 Nie, to brzmiało okropnie nawet w jego głowie "Pewnie, a potem pobiegniemy razem w stronę zachodzącej tęczy... yy.. Słońca"
Ta wersja była tak durna, że odpadała już w przedbiegach. Mimo wszystko jednak Yoh dałby wiele, żeby zobaczyć reakcję długowłosego na te słowa. 
- Yoh.
  Hao zmarszczył brwi. Coś było nie tak, stanowczo nie tak. Wbrew pozorom jednak nie miało nic wspólnego z bratem, który stał przed nim z zamglonymi oczyma. Nie, tu chodziło o myśli szatyna. Bo choć przemyślenia właściciela mandarynkowych słuchawek nigdy mu się specjalnie nie narzucały (przez większość czasu zalegały sobie w dalekim kąciku jego świadomości, czasami marząc o drzewkach mandarynkowych i krzewach truskawek), to teraz... Było cicho. Hao po prostu ich nie słyszał. Nic, zupełnie nic. Zupełnie jakby... jakby ktoś odłączył mu reishi, tylko... podczepione tej jednej, konkretnej osoby. A długowłosemu wcale się to nie podobało, choć nigdy by się nie przyznał, nawet przed samym sobą, że po prostu przyzwyczaił się już do tych myśli i... trochę je polubił?
- Hao.
- Yoh.
 Odezwali się praktycznie jednocześnie, jednak po kilku sekundach zaległa cisza. Każdy z nich musiał pozbierać myśli, bo w jakiś sposób... gdy tylko się zobaczyli, w ich umysłach zapanował kompletny rozgardiasz.
 Dla Yoh Hao przestał być już bezwzględnym mordercą, za to stał się kimś... nieokreślonym. Prawda, zabijał, ale nie był zły, w każdym razie nie tak do końca. Asakura przeczytał "Saisho no Seimei" tak dokładnie, jak jeszcze żadną inną książkę. Wtedy po prostu to zobaczył. Z tych zniszczałych pergaminowych kart wprost wyzierał smutek... i samotność. I to bolało, naprawdę. Ale najwięcej cierpienia krótkowłosemu sprawiało to, że nigdy nawet nie pomyślał o tym, by choćby spróbować zrozumieć postępowanie brata. Zachował się jak wszyscy inni, zaszufladkował go bez najmniejszego powodu.
 Dla Hao Yoh był kimś, kto był mu przydatny. Nie potrzebny, ale przydatny. Nie myślał o jego uczuciach, tu chodziło tylko o umiejętności. Jednak w takim razie... dlaczego czuł to kłucie w klatce piersiowej, jak gdyby serce chciało wyrwać mu się z piersi za każdym razem, kiedy jego brat odmawiał przyłączenia się do niego? Kiedy ten tak bezlitośnie odrzucał jego dobroć, w ogóle jego całego?
  Milczenie przedłużało się coraz bardziej. Każdy z bliźniaków zdawał się być pogrążonym we własnych myślach, a wszyscy ludzie ognistego szamana naprawdę nie czuli się zbyt komfortowo w tej niezręcznej ciszy. Tym bardziej, że ich mistrz stał ja skamieniały od dobrych kilku minut, a w tym czasie nikt nie ośmielił się choćby głośniej odetchnąć. W końcu Yoh poruszył się lekko, nerwowo.
- Hao, bo ja... - nie potrafił tego skończyć. Nie wiedział, jak. A widok długowłosego, który uporczywie wpatrywał się w zapylone (no, dobra, to niezbyt dobre słowo, ale innego synonimu nie mam - dop. aut.) podłoże ze zmarszczonymi brwiami, wcale nie pomagał mu zebrać myśli. Wreszcie potrząsnął tylko głową. - A, z resztą... mniejsza z tym.
 Po tych słowach odbiegł. Nie oglądał się. A Hao nawet się nie nie podniósł wzroku.

* * *
Wieczorem

"Aaarrrgh!" pomyślał zirytowany właściciel mandarynkowych słuchawek chowając twarz w poduszce "<mniejsza z tym>? Mniejsza z tym?! Na mózg mi chyba padło!"
 Przeturlał się kilka razy po posłaniu, w dalszym ciągu wyrzucając swoją głupotę. "Głupi, głupi, głupi! Przecież lepszej szansy byś nie dostał! A tak... A tak...!"
 Prawdopodobnie stracił jedyną okazję do jakiejś normalnej, cywilizowanej rozmowy z bliźniakiem. Dlaczego? Dlaczego zawahał się właśnie wtedy, kiedy powinien z pewnością siebie podejść do niego, przeprosić, przekonać... cokolwiek! Powinien zrobić cokolwiek, ale nie. Wolał zwiać. Uciekł z podkulonym ogonem, tylko dlatego, że nie potrafił się odpowiednio wysłowić. "Idiota!"
- Y-Yoh-dono... - jęknął Amidamaru, obserwując swojego szamana wściekle atakującego poduszkę i mamrotającego w kółko pod nosem "kretyn" i "jak mogłeś być takim idiotą?". Nigdy nie widział go takiego. Ba, samuraj nigdy nie widział, żeby Asakura był choćby lekko zirytowany. Zawsze wszystko przyjmował ze stoickim spokojem i z uśmiechem na ustach patrzył w przyszłość. Nie rozpamiętywał przeszłych błędów, bo niby po co? I tak nie zdołałby ich już zmienić. Więc co takiego, na bogów, zdołało doprowadzić go do takiego stanu? 
- Yoh-dono - powtórzył po raz kolejny.
Szatyn spojrzał na niego sponad sfatygowanego jaśka. Jego wzrok... Amidamaru widział w nim zmęczenie, smutek i rezygnację. Tylko dlaczego?
- Tak, Amidamaru? - spytał szaman, odkładając poduszkę w bok. Zdecydował, że poznęca się nad nią później. Duch postanowił, że nie będzie owijał w bawełnę, w każdym razie nie tym razem.
- Co się stało? - wypalił prosto z mostu, patrząc przyjacielowi w oczy. Nie zamierzał dać sobie wcisnąć kitu, że niby 'mandarynki się skończyły, Anna nie pozwala mi iść do baru na cheeseburger'a, a na truskawki nie ma sezonu'. Tym razem sprawa widocznie była poważna, a samuraj nie chciał, żeby Asakura zadręczał się tym przez następne kilka tygodni.
 Yoh tylko westchnął. Nie, żeby planował skłamać, ale... To był dla niego dość delikatny temat, z resztą Amidamaru, tak samo jak reszta jego przyjaciół znali Hao tylko jako 'tego złego gościa', 'gościa od grilowania ludzi' i 'zło wcielone, które trzeba wykończyć, zanim ono wykończy nas'. Nie spoglądali głębiej, bo nie widzieli w tym sensu. Przecież sami byli świadkami okrucieństwa ognistego, choćby na Arenie. 
- To... to nic takiego, Amidamaru - powiedział z krzywym uśmiechem, który całkowicie przeczył słowom. - Poradzę sobie.
- Yoh-dono. Z całym szacunkiem, ale to nie może...
- Poradzę sobie, Amidamaru - przerwał mu szatyn z naciskiem. - To jest akurat problem, który muszę rozwiązać sam.
Duch zawahał się przez krótką chwilę, jednak chwilę potem spuścił wzrok, pokonany. Ale przez ani sekundę nie wydawał się być przekonany.
- Skoro tak mówisz, Yoh-dono...
Nie uzyskał już odpowiedzi, bo Asakura wrócił do maltretowania niewinnej poduszki, teraz jednak robił to z jakimś mniejszym entuzjazmem. Złość zdążyła już opaść, teraz pozostał tylko żal do samego siebie. "Dlaczego wtedy nie dokończyłem...?"

 Jednak nie dane mu było obwiniać się zbyt długo, bowiem tuż przed jego nosem rozbłysnął nagle niewielki, błękitny płomyczek. Szatyn podskoczył.
- Co do...?
Zgłupiał, kiedy z chłodnego ognia niespodziewanie rozebrzmiał głęboki, melodyjny głos.
 - Asakura Yoh...
Szaman zamrugał. Skąd, na Króla Duchów, latająca zapalniczka znała jego imię?
- ... Sam to właśnie stwierdziłeś, Asakura...
"C-co? Ale ja przecież tylko..."
- Pomyślałeś o Królu Duchów.
"Jak..?"
- Pomyślże trochę - zirytował się z nagła płomyczek, buchając mocniejszym ogniem. - Tylko się streszczaj. Nie mogę zbyt długo przebywać w tej żałosnej formie.
W umyśle szatyna nagle zaskoczyły jakieś trybiki.
- Och, czyli wolisz formę jagodowej jogobelli?
Król Duchów, bo to był właśnie on we własnej osobie (no... może w części osoby) po raz kolejny zabłysnął jaśniej, przy okazji z lekka osmalając brwi Asakury. Potem odleciał kawałek dalej, na sam środek pokoju, gdzie spoczął na podłodze. W tym momencie Yoh błogosławił fakt, że była kamienna. Jakoś nie miał ochoty tłumaczyć się Annie z pożaru.
 - No bo wiesz, Anno, to było tak, że odwiedził mnie Król Duchów w formie takiego błękitnego płomyczka, no i jak wylądował na podłodze, to się wzięło i sfajczyło. Zabawne, co nie?
Płomyczek przerwał jego rozważania odnośnie potencjalnej wymówki w razie pożaru.
- Przejdźmy do sedna, Asakura. Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił.
Szaman błyskawicznie skupił się na słowach ducha. Coś mu podpowiadało że to ważne i że może znacząco zmienić całe jego życie. Czyżby na horyzoncie pojawiała się nieśmiało kolejna szansa...?
- Co takiego?
- Wielmożny Królu Duchów.
- Hę?
- Jestem Królem. Zwracaj się do mnie jak należy, dziękuję. - Ogieniek podfrunął nieznacznie w górę i dół, jakby wzdychał ciężko. - No nic. Jak właśnie mówiłem, chcę, żebyś coś dla mnie zrobił. Nie przerywaj! - warknął, zobaczywszy, że chłopak próbuje coś powiedzieć. - W sumie mi to do szczęścia potrzebne za bardzo nie będzie, aczkolwiek - przeleciał lekko w bok - ty się możesz ucieszyć. Twoje zadanie będzie polegało na cofnięciu się w czasie...
- W czasie?! Seryjnie?! Taki prawdziwy-prawdziwy time-travelling?! - widząc niebezpieczne drganie błękitnego płomyka dodał błyskawicznie - wielmożny Królu Duchów.
Duch tylko zawarczał coś pod nosem. Niech diabli wezmą planetę, jak ci piekielni Asakurowie go wkurzali! Po chwili uspokajających wdechów i wydechów, Król kontynuował ze stoickim spokojem. Nie da się sprowokować po raz kolejny.
- Jak już wspominałem, twoje zadanie polegać będzie na cofnięciu się czasie. Będąc dokładnym: tysiąc lat wstecz, czyli do czasów pierwszego wcielenia Hao Asakury, który w tamtym czasie nosił imię Asaha. Celować tutaj będziemy w coś koło roku 1004, czyli twój brat będzie miał tu jakieś siedem lat. W tym wieku na swojej drodze przeklętej sieroty, według ówczesnej ludności półdemona, napotkał młodego demonka, Ohachiyo. W wielkim skrócie ów demon wprowadził nieco światła do jego ponurego życia i równocześnie stał się jego Duchem Stróżem. Za długo mu jednak nie postróżował, gdyż tuż po ich pierwszej Hyoi Gattai połączył się ze swoim szamanem, to jest Hao i stał się jego reishi. I tutaj będziesz wkraczał ty. Czyli krótko mówiąc - ja cię wysyłam do ery Heian. Ty spotykasz się z młodym Asahą zamiast Ohachiyo. Asaha nie ma reishi. Czyli nie słyszy złych myśli ludzi. Czyli nie wariuje. Czyli nie próbuje wszystkich mordować i wykraść mnie. To jego Onmyōdō i Taizan Fukun może zostać, niech się odradza, jak chce. Proste, prawda?
 Yoh tylko bezwiednie pokiwał głową, zbyt oszołomiony, żeby cokolwiek powiedzieć. Szansa na uratowanie brata naprawdę się pojawiła! Tylko... czy jeśli Asaha nie zdecyduje się odradzać, to znaczy, że...
 "A z resztą! Jest okazja! Trzeba korzystać, póki można..."
Szatyn powoli wstał i niepewnie zbliżył się do błękitnego płomyczka.
- Co mi tam, biorę.
Następnie wszystko pokryła wszechogarniająca czerń.

I to właśnie prowadzi do chwili obecnej, w której Yoh budzi się niewielkim, drewniano-papierowym budynku, podczas gdy za oknem w stronę rzeki podąża młody Hao. Właściciel mandarynkowych słuchawek otrząsnął się z zamyślenia - w końcu trzeba było zacząć działać, przecież Król Duchów nie raczył mu wspomnieć czy miał tu jakiś limit czasowy, a jeśli tak, to ile on właściwie wynosił. No nic... Yoh zebrał się, chwycił "Saisho no Seimei" pod pachę, po czym wyszedłszy z domu, niespiesznym spacerkiem ruszył za siedmioletnim Hao Asakurą.


* * *
 W tym samym czasie, w którym miniaturowa, ognista wersja Króla Duchów wyjaśniała krótkowłosemu bliźniakowi, na czym w skrócie polegać będzie to całe jego "zadanie", cała Haosiowa zgraja, włączając w to jego samego, radośnie grzała się przy ognisku w obozie. Opacho kicała wokoło płomienia, Hanagumi naradzały się, co można zrobić na jutrzejszy obiad, a reszta... reszta zajmowała się swoimi własnymi sprawami. Do tej sielanki nie przyłączył się jednak ognisty szaman. Jego myśli dryfowały w dalece innym kierunku niż przyziemne sprawy popleczników. Do reishi. Od kilku godzin niezmiernie go niepokoiło. Bo jak mógł wyjaśnić, że gwar cudzych myśli, który zwykle odczuwał, zaczynał... słabnąć? Jak? Dlaczego? 
- Co z tym jest...? - wymamrotał do siebie i bezwiednie bawiąc się płomyczkiem, uformował go na kształt stworzonka do złudzenia przypominającego niewielkiego króliczka. Blask ognia, który odbił się w jego oczach zatuszował ich dziwną szklistość. - Ohachiyo...

Koniec rozdziału trzeciego

A-ha! Aż takie krótkie toto jednak nie jest! Pobiło pierwszy i drugi rozdział razem wzięte... o jakieś 84 słowa ^^. Hmmm. To w sumie nie najlepiej, skoro teoretycznie łączy w sobie co najmniej trzy rozdziały... A, z resztą. I tak jestem aż z siebie dumna ^^ Toto tutaj ma jakieś 2591 słów, jak na mnie to nawet nieźle.
 A teraz pytanie za 100 punktów i darmowe przytulaski od bliźniaków - kto zgadnie, który akapit jest sprzed ponad pół roku? XD
Hao & Yoh: Sprzedałaś nas T^T
Tsi: Wcale nie... .3. 
Kisuke: Nie kłam. Sprzedałaś ich, Tsillah-san~
Tsi: Wcale nie~! *do Kisuke* Oni bardzo lubią się przytulać. Po postu jeszcze o tym nie wiedzą~...
 Ekhm... tak. Więc do usłyszenia (mam nadzieję) niedługo~!