sobota, 24 maja 2014

Unmei o Kaeru - Rozdział II "Za radą piekielnej szarlotki"

Ten rozdział jest... STRAAAAASZNY ;_; Ale więcej o tym na końcu noty. .-.

Spokoyoh - Talent? Gdzie? *wyjmuje siatkę na motyle, coby sobie trochę nałapać* Nie, to po prostu długi proces systematycznego poprawiania i zmieniania tego i owego :) Ale dziękuję, że niektórzy tak myślą ^^ By the way: co z tego, że rozdziały u ciebie pojawiają się rzadko? I tak czekam z niecierpliwością :P Najlepsze historie ever <3 Ach, i dziękuję za dodanie do linków :3 Przy okazji, kiedy po raz pierwszy przeczytałam Twój komentarz, miałam ochotę go sobie wydrukować i powiesić na ścianę :3 

Mari Kurushimi - Jej, dzięki :) Ale wiesz, ja tak naprawdę nie mam żadnego talentu (przynajmniej w moim przekonaniu), co też okaże się w tymże zUym rozdziale... 

Rozdział II, czyli " Za radą piekielnej szarlotki"
Te tytuły stają się coraz dziwniejsze, tak swoją drogą...

 Wciąż retrospekcja


  - Czyś ty już do reszty oszalał?! Nie było cię cały dzień! CAŁY DZIEŃ!! Baliśmy się, że dopadł cię HAO! A ty... ty siedzisz sobie w zagajniku nie informując o tym nikogo i... - Anna przerwała na ułamek sekundy łajanie narzeczonego - Co ty właściwie robiłeś?
Asakura jęknął w duszy. Dlaczego to zawsze jemu się obrywa? Nie dość, że przez cały dzień się o coś, potyka, podpisuje podejrzane cyrografy i w jednym momencie wszystkie jego informacje o bracie idą się bujać, to na dokładkę wrzeszczy na niego Anna. Cóż za niesprawiedliwość losu...
- Czytałem - odparł lakonicznie. Usłyszawszy za sobą głuche łupnięcie odwrócił się i z podniesioną brwią zerknął na swoich przyjaciół. A był to dość... nietypowy widok. Cała paczka utworzyła niezwykle uroczą plątaninę nóg, rąk i innych kończyn. Szatyn nie spodziewał się, by w ciągu najbliższego kwadransa mieli się z powodzeniem rozplątać. Poza tym... Poza tym, czyżby nie spodziewali się tego po nim? Co za zniewaga!  Chociaż nie, po głębszym zastanowieniu sam by się po sobie nie spodziewał, że "Saisho no Seimei" aż tak go wciągnie.
Spoglądając na niedowierzające miny przyjaciół, którzy w dalszym ciągu imitowali Węzeł Gordyjski, Asakura westchnął i na dowód pokazał im gruby wolumin, usiłując dyskretnie zasłonić nazwisko autora dokumentu. Wolał, aby jak na razie nie wiedzieli o tym eee... brataniu się z, bądź co bądź, wrogiem. Cóż z tego, że była to jedynie książka? Także mogła uczestniczyć w spisku mającym na celu wyeliminowanie Yoh. Cóż, w każdym razie cokolwiek wyimaginowanym. Przecież taka dobra duszyczka jak Asakura nie mogłaby być zamieszana w jakiekolwiek ciemne, podejrzane sprawki... prawda?
  Wracając do tematu, narzeczona Asakury przez dobrą chwilę spoglądała na niego podejrzliwie, jednakże słysząc jęki i przekleństwa usiłującej się rozplątać gromadki westchnęła tylko, a nakazawszy szatynowi pomóc przyjaciołom podreptała do salonu. Miała wyjątkowe szczęście - właśnie zaczynało się "El amor en la cafetería".  Kyoyama już od pierwszego odcinka trzymała kciuki za sparaliżowaną od pasa w dół Elmirę i jej męża Pablo.
 Tymczasem właściciel mandarynkowych słuchawek rozplątywał leżących szamanów. No, a w każdym razie usiłował, bo każda próba pociągnięcia za którąkolwiek kończynę danej osoby kończyła się pełnymi bólu wrzaskami. Po kilkunastu minutach jałowego wysiłku Asakura poddźwignął się na nogi i czmychnął do pokoju drużyny "The Ren". Wrócił chwilę później z ukochaną bronią młodego Tao. Mógłby wprawdzie od razu poprosić o pomoc nekromantę (który, nawiasem mówiąc, jakimś cudem wywinął się od tej przykrej sytuacji i tylko stał, z uniesionymi brwiami obserwując gromadkę), gdyby nie lekko dołujący fakt, iż ten znów gdzieś zniknął. A przydałaby mu się pomoc. Ktoś przecież musi pozszywać/poskładać (niepotrzebne skreślić) Rena, Horo, Ryu, Choco i Mantę... gdy tylko uda sie ich skutecznie rozdzielić.
 Widząc, z jakimż to orężem wrócił ich ulubiony Asakura, cała piątka wytrzeszczyła oczy ze strachu i jak na zawołanie zaczęli bie... znaczy pełzać, próbując uciec przed ostrzem Guan-Dao. Na ich nieszczęście (lub szczęście, jak kto woli) drzwi frontowe były otwarte na oścież. Co prawda podejrzanym jest, w jakiż to sposób zdołali się przecisnąć przez futrynę, jednakże fakt faktem, od razu sturlali się z kilku stopni umieszczonych przed drzwiami wejściowymi. Szczęściem w nieszczęściu było to, że przy tym upadku lekko obolali szamani zdołali jakimś cudem samoistnie się rozplątać.


* * *

 Jako, że dochodziła już dwudziesta, wszyscy mieszkańcy kamiennego domku o zaszczytnym numerze 29 zasiedli do kolacji. Tym razem dała o sobie znać łaskawość Anny - na stole, zamiast tradycyjnych już miniaturowych miseczek ryżu i kopczyka warzywek, stały kolejno pieczeń, jakaś zupa oraz kilka rodzajów sałatek, zaś z kuchni dochodził zapach szarlotki z cynamonem. Szamani siedzieli lekko zmieszani. Byli niezmiernie ciekawi, dlaczegoż to zmora ich życia pozwala im sycić oczy widokiem tylu pyszności. Chociaż mógł być to także nowy rozdzaj treningu... "Trening woli", czy jakoś tak. Postawiłeś się szarlotce, to i Hao dasz radę...
- No, co z wami? - zdziwiła się teatralnie Anna. W duchu zaś uśmiechnęła się lekko. No, tego to się raczej nie spodziewali... Niech znają łaskawość przyszłej Królowej Szamanów! - Dalej, jedzcie.
 Gromadka popatrzyła na dziewczynę wzrokiem pod tytułem "kim-jesteś-i-co-zrobiłaś-z-Anną-ty-klonie-niedorobiony", zaś po kilku sekundach Horo z wahaniem sięgnął po widelec. Ryu ze współczuciem poklepał go po ramieniu.
- Spoczywaj w pokoju - wymamrotał.
 Kyoyama tymczasem otworzyła swoją nową książkę. Na kolorowej okładce widniał wielki, czerwony napis głoszący: "Jak wytresować psa". Przekratkowała publikację, szukając miejsca, gdzie skończyła. Rozdział nosił tytuł "Jak za pomocą pochwały zachęcić zwierzaka do większego wysiłku". Coś jednak przeszkadzało jej skupić się na tekście i nie był to hałas dochodzący od strony stołu - okrzyki zdziwienia na to, że żadne z dań nie okazało się ani styropianem, ani jakąś zatrutą pułapką. Nie, to było coś... nieuchwytnego. Niedługo coś się wydarzy, czuła to całą swoją osobą. I miało ścisły związek z Yoh. Pytanie tylko, jakie będą tego konsekwecje... Ale nie ma wielkiego sensu się tym teraz przejmować. Na razie musi skupić się na trenowaniu narzeczonego. A co potem... się zobaczy.

* * *
 Asakura, postawiwszy telerzyk z szarlotką na niewielkim stoliku zamyślił się głęboko. Prawdą było, że postanowił zmienić brata, tylko... jak na razie nie miał zielonego pojęcia, jak ma się do tego zabrać. W myślach przeleciał raz jeszcze wszystkie alternatywy. Prośba? Nie, zbyt oklepane. No to może groźba? Znając życie skończyłby jako kupka popiołu. Albo terapia szokowa? Być może, gdyby puścił bratu maraton ulubionych telenoweli Anny... Nie, odpada. Jeszcze by nie podziałało i Yoh miałby jakiegoś trupa na sumieniu... W takim razie, co niby zrobić?
 - No dobra, kawałku przerażającej szarlotki prosto z piekła - zwrócił się do leżącego przed nim ciasta - jakieś pomysły?
Szarlotka, swoim zwyczajem nie odpowiedziała. "A gdyby tak zaimprowizować?"

* * *
"To był zły pomysł, bardzo, BARDZO zły pomysł! Jest źle. Do diaska, jest źle! Moment, Asakura, uspokój się, to tylko mały, malutki problem, nikt przecież nie mówił, że będzie łatwo..."

 Szatyn razpaczliwie szamotał się w mocnym uścisku arcyducha. W międzyczasie zastanawiał się, jak ma niby wybrnąć z tej sytuacji. Do diaska, chciał jedynie choć raz na spokojnie porozmawiać z bratem. Co to ma niby byc za sprawiedliwość, kurczaczek?! Z innymi ludźmi to mu jakoś jeszcze nikt nie zabronił rozmawiać. Chyba... 
- Nosz, do diaska, puszczaj mnie! - wrzasnął do stojącego nieopodal Marco - My tu wolny kraj mamy, nie masz prawa mnie więzić, kryminalisto jeden! Policję zawezwę!
Ku rozczarowaniu szatyna jego słowa nie znalazły u członka X-laws należytego posłuchu. Co więcej, blondyn bezczelnie go zignorował! A coś takiego się nie godzi. W końcu jest dziedzicem rodu Asakura, przyszłym Królem Szamanów... et cetera, et cetera... i tak dalej. 
 - Nie robię tego bo chcę, tak trzeba w imię pokoju - oświadczył mu Lasso lekko zwalniając uścisk - Nie można pozwolić na twoje spotkanie z Hao Asakurą.
"Świetnie, cudownie wręcz."
Wyglądało na to, że cały świat postanowił rzucać młodemu szamanowi kłody pod nogi.

Koniec rozdziału drugiego
Cóż... czy tylko mi się wydaje, że jestem na tyle beznadziejna, aby nie umieć napisać jakiegoś w miarę ogarniętego rozdziału po czterech miesiącach przerwy? Chyba nie, jestem pewna, że to opinia ogólna. Wspominałam już, że ta notka to straszna, paskudna paskudność zła? To wspomnę jeszcze raz. I w ogóle to takie żałośnie krótkie jest. Proszę, nie bijcie... ;_; Jeżeli coś jest jakieś takie jak nie powinno, to proszę, powiedzcie mi... Przepraszam...?