piątek, 24 stycznia 2014

Unmei o Kaeru - Rozdział I "Wszyscy kochamy retrospekcje"

Heloł! Tu Asha (Tsillah). Nie było mnie tu... *patrzy na kalendarz, a potem zaczyna walić głową w biurko* yyy... co by... Gomenasai! Gomenasai! TT^TT Na swoje jakże marne usprawiedliwienie mam chyba tylko nową szkołę... (tsaaa... wszyscy nas nienawidzą ^^) i... nie, to tyle... w każdym bądź razie zaczynamy pisać od początku. A zaczniemy może od "Unmei o Kaeru"...

Rozdział pierwszy, czyli "Wszyscy kochamy retrospekcje"

  Yoh ze zrezygnowaniem wpatrywał się w ścianę. Nie byłoby to może nic dziwnego - Asakura często tracił kontakt z rzeczywistością bez jakiegoś wyraźnego powodu - gdyby nie fakt, że mógłby przysiąc, iż kiedy kładł się spać, definitywnie znajdował się w Patch. A jak powszechnie wiadomo, wioska Strażników w siedemdziesięciu procentach składa się z piachu i kurzu, zaś w trzydziestu z kamienia. Szatyn zamyślił się głęboko. Czy aby nie miał ostatnio jakichś zatargów z X-laws lub czymś Wyrzutko-podobnym? Nie, chyba nie. Zatem jak, u diabła, znalazł się w domku japońskim charakterystycznym dla epoki Heian?! Cóż, chyba, że to kolejny du... yyy... znaczy wspaniały trening Anny...(biada samobójcy mówiącemu, że treningi Anny są durne...) Coś w stylu "przeżyj tydzień i nie daj się zabić", czy też inne wsio. Dochodząc do wniosku, iż na chwilę obecną nie ma sie czym martwić, Asakura z zaciekawieniem zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Miał przed oczami tradycyjny pokoik japoński. Innymi słowy, była to delikatna, drewniano-papierowa konstrukcja, gdzieniegdzie ozdobiona motywem sakury. Widok za oknek także drastycznie się zmienił, chociaż ta akurat zmiana została odnotowana z widoczną przyjemnością. Za oknem, zamiast wszechobecnej pustyni widać było niewielką wioskę z dwóch stron otoczoną lasem. A także, o ile właściciel mandarynkowych słuchawek mógł się zorientować, nie wychylając się zbytnio z okna, gdzieś w oddali plynęła wolno jakaś rzeczka.
  Kontemplowanie krajobrazu sprawiło, że szatyn z początku nie zwrócił uwagi na postać drobnego chłopca w luźnych, czarnych spodniach i nieco sfatygowanej pelerynce o barwie kości słoniowej. Dzieciak miał kasztanowe włosy niemal do kolan oraz ciemne, prawie że czarne oczy. Na widok tegoż nietypowego osobnika Yoh początkowo zamarł, zaś następnie gwałtownie cofnął się w głąb pokoju. Cóż, w każdym razie usiłował dokonać tego jakże trudnego manewru. Przeszkodziła mu w tym nieludzko gruba księga. Jej okładka została oprawiona w dość mocno wytartą skórę, zaś tytuł wraz z autorem widniały w postaci złotego grawerunku. Wylądowawszy gdzieś w kącie pomieszczenia Asakura z lekka podniósł się na łokciach i począł (^^) z lekka oszołomiony wpatrywać się w przyczynę swojego upadku. Mimowolnie wrócił myślami do wydarzeń sprzed niecałych trzech tygodni. 

* * * 
Trzy tygodnie wcześniej

 Drzwi Biblioteki Miejskiej w Patch otworzyły się gwałtownie, a po ułamku sekundy do środka wleciał zdyszany Asakura. Tak, wleciał, gdyż potknął się o własne nogi i wylądował na twarzy tuż przed siedzącym za kontuarem Silvą. Na widok uniesionej z zażenowaniem brwi, szatyn błyskawicznie się podniósł się na nogi, po czym przypadł do Strażnika i złapawszy go za koszulę wydyszał:
- Broń mnie, błagam!
Najwyraźniej te trzy słowa dały Strażnikowi jasny obraz dramatycznej sytuacji szamana. W każdym bądź razie wystarczająco jasny, aby wiedzieć, że w takie sprawy mieszać się nie należy. Ale czegoż się nie robi dla przyjaciół, czyż nie? Silva tylko westchnął ze zrezygnowaniem i niedbałym machnięciem ręki oddelegował swojego ulubionego Asakurę do poszukania jakiejś kryjówki. W sejfie. Za drzwiami pancernymi. Sześć kilometrów pod ziemią. W ogóle w jakiejś innej galaktyce. A najlepiej w innym uniwersum. Zważywszy na to, że żadnego portalu w pobliżu nie odnotowano, szatyn desperacko kluczył pomiędzy regałami zastawionymi niesamowitą wręcz ilością książek. Tyle edukacyjnych wyrobów papierowych widział... a może to było... nie, tylu publikacji nie widział jeszcze nigdy. Chociaż akurat to mogło być spowodowane faktem, że Yoh już od dziecka wzdragał się na samo słowo "książka"... ale zostawmy to.
  W każdym bądź razie spacerując w bibliotece szaman mijał różnego rodzaju pamiętniki, powieści, czy też dokumenty dotyczące Wielkiego Turnieju. Oczywiście nie zabrakło także takich ciekawych tytułów jak "2000 sposobów zwalczania szatańskiego nasienia za pomocą wybielacza", czy też "Poradnik młodego kleptomana". Ach, co też ludzie tworzą po grzybkach halucynkach...
 Ni stąd ni zowąd, drzwi budynku uchyliły się ze złowróżbnym skrzypnięciem, zaś do środka wkroczyła zapowiedź Sądu Ostatecznego. Krótkowłosy, gdy tylko usłyszał słodki głosik swojej narzeczonej z bonusem w postaci bolesnego jęku swojego ducha stróża czym prędzej wykonał odwrót taktyczny wycofując się w najgłębsze czeluści biblioteki. Niestety dziś wszystko jakby zmówiło się, żeby za wszelką cenę pogrążyć
Asakurę. Otóż potknął się, zresztą już po raz wtóry tego pechowego dnia i z całym impetem przywalił głową w zmurszałe drewno. Sekundę później, w związku z ciągiem przyczynowo-skutkowym, na jego biedną łepetynkę zleciało coś jeszcze. Niewiarygodnie gruby wolumin oprawiony w wytartą brązową skórę, ze złotym tytułem głoszącym "Saisho no Seimei 997-1032", Asakura Hao. Ach tak, czyli nic ciekaw... chwila, wróć.
ŻE NIBY COOOO?!
Oszołomiony Yoh znów spojrzał na księgę. No, jak byk "Hao Asakura"... Niepewnie złapał za złocone brzegi tej cegły. "Żeby się to przypadkiem nie rozpadło..." przeleciało mu mimochodem przez głowę. "Pierwsze Życie", co...?
  Tymczasem Silva usilnie próbował wymigać się Annie. Czyli coś w stylu "Yoh? Kto to w ogóle jest? Przyszły Król Sza... a, ten! Nie, nie było go tu, przecież bym ci... Patrz! Niedźwiedź!" No, mniej więcej. Itako Patrzyła mu przez chwilę podejrzliwie w oczy, po czym wyszła, rzuciwszy złowrogie:
- Jeżeli tylko się dowiem, że on tu był...
Strażnik nasłuchiwał przez chwilę, a upewniwszy się, że zagrożenie minęło, wrzasnął z ulgą:
- Poszła sobie!
Zewsząd posypały się upomnienia dotyczące nakazu zachowania ciszy w bibliotece (rany, skąd tam się nagle wzięli ludzie..?), a Asakura wytoczył się z księgą pod pachą zza jakiegoś bocznego regału. Trzasnął książką w kontuar i oświadczył zamyślony:
 -Silva... mogę to wziąć?
Strażnik zastanowił się głęboko. Lubił młodego Asakurę, więc w sumie...
- Jeżeli podpiszesz cyrograf, że twój pobyt tutaj nie ma nic wspólnego z ucieczką przed Anną, a mój udział w tym spisku pozostanie utajniony, oczywiście - uśmiechnął się z zażenowaniem wyciągając spod blatu kartkę pokrytą drobnym druczkiem. Czegoż się nie robi dla własnego bezpieczeństwa... Szatyn wywrócił oczyma, wygrzebał z kieszeni długopis z pogryzioną końcówką i nabazgrał na świstku niedbałe "Asakura Y." Później, jak przystało na kulturalną osobę pożegnał się grzecznie i z książką pod pachą truchcikiem ruszył w stronę niewielkiego zagajnika (no bo to Patch... ==).
* * * 
  Właściciel mandarynkowych słuchawek był skupiony, jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Rzeczy o których traktowało "Saisho no Seimei"... całe życie jego brata, począwszy od śmierci matki, poprzez spotkanie z Ohachiyo, aż do opanowania każdego punktu Gwiazdy Jedności. Innymi słowy - WSZYSTKO. Wraz z każdym kolejnym zdaniem, Asakura stopniowo zmieniał swój sposób patrzenia na czyny Hao. Nie mówię tu o zgodzie na te wszystkie morderstwa, ale... Hao nie mógł być zły. W każdym razie nie tak naprawdę. A szatyn zawsze wierzył, że zło zwalcza się przez zrozumienie powodów, dla których się je wyrządza, nie zaś przez wyeliminowanie samego człowieka. Widocznie teraz nadszedł czas, by owe powody poznać. "Właściwie" zastanowił się przez chwilę Yoh " Gdyby nie fakt, że na swojej drodze Hao spotykał chyba tylko złych ludzi, mógłbym mieć brata..." 
  W tamtym właśnie momencie postanowił, że pomoże swojemu bratu. Choćby wszystko sprzysięgło się przeciw niemu, on się nie podda. Tak. To będzie jego nowy cel, zaraz obok wygrania Turnieju. Przeca ktoś musi zapewnić Annie tytuł Królowej Szamanów... czy coś. O ile oczywiście przeżyje śmiercionośny trening Kyoyamy przygotowany specjalnie dla niego... Cóż, life is brutal, jak to Spokoyoh mawia... ^^
  Rozmyślania Asakury przerwało nawoływanie. Czyżby to jego przyjaciele go szukali? Hmm, możliwe, ale przecież jest jeszcze tak wcześnie... Spojrzał na słońce, po czym zamrugał skonfundowany. Przecież... Ej, nie no. Jak to możliwe, że z domku wybył nad ranem, a życiodajna gwiazdka zaczęła powoli chować się za nieboskłonem? Możliwe, że "Saisho no Seimei" pochłonęło go bardziej niż przypuszczał...
- Lordzie! Lordzie Yooooh!!
- Stul twarz, durnoto! Przecież jakby tu był, to twoje wrzaski ściągnęły by go tu uż dobre pięć godzin temu!
Ojć. Chyba zasiedział się jeszcze bardziej niż sądził... Ale cóż, zgodnie ze starym porzekadłem nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Asakura z westchnieniem zeskoczył na ziemię, po czym obrócił się spoglądając na wstrząśniętych Ryu i Rena. Na jego twarzy natychmiast pojawił się uśmiech numer 12 edycja specjalna pod tytułem "Zniknąłem nie-wiadomo-gdzie na cały dzień, błagam, broń mnie przed Anną". Na głowach jakiegoś tam ułamka Naszej Wesołej Gromadki pojawiły się charakterystyczne kropelki.
 - Mam rozumieć, że siedziałeś tu przez cały ten czas - stwierdził Tao ze zrezygnowaniem.
- Ja? Nie, no co ty. Jeszcze się przez chwilę chowałem w bibliotece. - I znów, na twarzy Asakury zagościł uśmiech, tym razem numer 05 pod tytułem "Nie moja wina, że jesteście głupi i nie umiecie znaleźć durnego czternastolatka" Potem wzruszył ramionami, zabrał książkę pod pachę i ruszył bez słowa w stronę Patch. Po drodze coś mu nagle przyszło do głowy. Skoro nie było go cały dzień, przyjaciele musieli się martwić, czyż nie? Zatem... Anna także musiała w jakiś sposób odczuwać niepokój. A skoro tak...
...
...
To było... króciutkie życie.